Każda rodzina wybierająca edukację domową robi to z innych powodów. I fundamenty, na których się ona opiera w każdej rodzinie będą inne. To jest jak najbardziej w porządku, ta różnorodność jest wspaniała i łącząca a nie dzieląca, bo cel przecież mamy wspólny – dobro dziecka, dobro rodziny. Nie bierzcie więc tego co piszę za wykładnię, to tylko moja opinia, moje wartości, moje drogowskazy.
Pierwszym budulcem tego tortu, myślę że najbardziej oczywistym, jest dla mnie RADOŚĆ. Chciałoby się powiedzieć wręcz ZACHWYT ale nie chcę malować tutaj utopijnego wizerunku kogoś w wiecznym zachwycie bo to ani nie byłaby prawda ani nie byłoby to zdrowe. Mam na myśli radość w rodzinie z codzienności. Radość rodzica, który lubi spędzać czas ze swoimi dziećmi, patrzeć jak się rozwijają, przełamują swoje słabości, pokonują problemy, odnoszą małe i duże (dla nich) sukcesy. Radość z codziennych rozmów, wspólnych aktywności, wyjazdów, spacerów.
Ale przede wszystkim radość dziecka. Młodszym dzieciom taka codzienna radość przychodzi zwykle z łatwością, u nastolatków bywa trudniej bo potrzeby robią się bardziej złożone i czasem trudniej je zaspokoić. Ale to jest właśnie klucz – dokopanie się do tych potrzeb. Czy to będą potrzeby społeczne, chęci realizowania jakiejś pasji – sportowej, artystycznej czy komputerowej czy potrzeby spędzania czasu w książkach, czy też, być może, kombinacja kilku – znalezienie sposobu realizowania ich przyniesie ten błysk w oku.
Ale co to ma wspólnego z edukacją domową, zapytacie. Przecież dzieci szkolne też mogą być radosne. To prawda, choć mam obawy, że z wiekiem szala z ilością obowiązków i ograniczeń może niebezpiecznie zagrażać tej z powodami do radości. Nie chcę ryzykować niszczenia tej radości zniechęcającymi doświadczeniami szkolnymi, za wczesnym wstawaniem, stresującymi testami i sprawdzianami, niszczącym motywację szkolnym ocenianiem, nękaniem, nauką rzeczy które dziecka w danym momencie nie interesują, ignorowaniem swoich potrzeb ruchowych i fizjologicznych czy oddaniem komuś pełnej kontroli nad dużą częścią dnia, każdego tygodnia, przez 10 miesięcy w roku.
Dopóki widzę codzienne przejawy radości – błysk w oku, spacer w podskokach, dopóki słyszę pełne ekscytacji „mamo, a wiesz..” i dopóki sama się nie mogę doczekać kolejnego projektu z dziewczynami, dopóty wiem, że nasza edukacja domowa działa. Bo jak zniknie radość, czy dziecka czy rodzica, to znaczy, że jakieś potrzeby są niezaspokojone. Zignorowanie ich odbije się na wszystkich zainteresowanych bo edukacja domowa to styl życia całej rodziny i wszyscy są w nim równie ważni.
Czerpiecie radość z Waszej edukacji domowej?